„Wychowałem się w biednej rodzinie i na własnej skórze poczułem, jak to jest, gdy nie mogę sobie pozwolić na piwo, podczas gdy moi znajomi z liceum spotykają się w barze, a mnie tam nie ma. Moje dzieciństwo w niełatwy sposób rzutowało na moją psychikę, jako osoby, która bierze odpowiedzialność we własne ręce. Brzydko mówiąc, „wytresowało mnie” na człowieka wewnątrzsterownego, który musiał sobie poradzić sam.” Złoty medalista Mistrzostw Świata jako trener mentalny kadry narodowej siatkarzy Stephana Antigi (2014), mówca, który za swoje wystąpienie na Stadionie piłkarskim Inea otrzymał owacje na stojąco od ok. 30 000 zgromadzonych osób, przedsiębiorca, który od jednoosobowej działalności gospodarczej rozwinął swój biznes do poziomu lidera animacji czasu wolnego w Europie, autor kilku książek, podróżnik; zdaniem Jacka Santorskiego „Prawdziwie pomaga (…) ludziom realizować marzenia.” Jakub B. Bączek w rozmowie z Magdaleną Koźmalą.
B&P: „Czasami mówię ludziom to, czego nie chcą usłyszeć, lub czego się boją” – tak piszesz na swojej stronie. Co jest zatem naszą największą zmorą?
Jakub B. Bączek: Zmiany. Ludzie przyzwyczajeni są do tego, co było, co już robili, a nie do końca chcą dostrzegać to, co jest faktem. Kiedy mówię ludziom, że szaleństwem jest oczekiwać innych rezultatów, jeśli ciągle robią to samo, to oni – mimo, że racjonalnie wiedzą, iż mam trochę racji – niekoniecznie chcą to przyjąć mentalnie, bo to by oznaczało zmianę, a zmiana to wysiłek.
B&P: Zatem czym jest to coś, czego nie chcą usłyszeć?
Często mówię im, że mogą przegrać na rynku, albo stracić swoją szansę, jeśli będą uparcie robili to, co dotychczas wydawało się skuteczne. Jak to ładnie ujął jeden z moich kolegów Jacek Santorski: „Dzisiaj już nie tylko o to chodzi, żeby uczyć się nowych rzeczy – dzisiaj chodzi również o to, żeby oduczać się starych”. Oduczanie się rzeczy, które dotychczas wydawały nam się normą, staje się kompetencją XXI wieku.
B&P: Jesteśmy pokoleniem, które ciągnie za sobą swoje dzieciństwo, traumy, doświadczenia pokoleniowe wpisane w naszą polską historię. Jak zatem zmotywować się do tej zmiany? Czy w Twoim odczuciu ta motywacja „możemy wszystko” się sprawdza?
Motywacja „możemy wszystko” według mnie się nie sprawdza. Po pierwsze: mamy młodszą demokrację, więc siłą rzeczy jeszcze trochę to potrwa, zanim będziemy mieli takie wzorce jak w demokracjach bardziej dojrzałych. Po drugie – tak jak wspomniałaś – jesteśmy społeczeństwem posttraumatycznym, bo oczywiście nie pamiętamy już rozbiorów i większość z nas nie pamięta wojny, ale komunizm pamięta wiele osób, które dziś funkcjonują na rynku zawodowym. I te wzorce, które rodzice w czasach komuny nam przekazali, bardzo silnie się na co dzień uaktywniają, nawet jeśli sami nie jesteśmy tego świadomi. Jeden z tych wzorców to „nie wyróżniać się” – być przeciętnym, „nie robić kariery”- przecież pieniądze szczęścia nie dają, a bogaci ludzie to pewnie złodzieje i ludzie, którzy po znajomościach (jak kiedyś w PZPR) robią karierę. Zatem siłą rzeczy amerykańska motywacja nie może działać u nas, bo jesteśmy kulturowo bardzo różni, a wszelkiego rodzaju frazesy, typu: „jesteś zwycięzcą!”, „możesz wszystko” wrzuciłbym pomiędzy bajki, pomimo tego, że zajmuję się motywacją. Podchodzę do niej dużo bardziej merytorycznie, nie na zasadzie krótkofalowego strzału emocjonalnego pt.: „możesz wszystko”, tylko długofalowej determinacji, którą budujemy w człowieku, i dzięki której konsekwentnie potrafi się motywować do tego, co jest dla niego ważne.
B&P: Czyli siłą rzeczy trzeba się przygotować na duży wysiłek i czas, który będzie potrzebny, żeby osiągnąć coś w życiu?
Ciężka praca i cierpliwość to takie zmienne, które odróżniają ludzi sukcesu od ludzi przeciętnych. Natomiast mentalność, którą ja się zajmuję zawodowo jest tutaj również bardzo istotna – możemy przez dłuższy czas robić coś monotonnego i tutaj trzeba mieć jednak charakter i silną wolę. Ci, którzy tę silną wolę potrafią w sobie wygenerować, będą mieli nie tylko lepszy Body Mass Index, ale również dużą szansę na wyższe zarobki.
B&P: Kuba, Ty osiągnąłeś niewątpliwie duży sukces. Osiągnąłeś go w sposób nieświadomy, czy miałeś świadomość programów, wzorców, tego z czego trzeba zrezygnować lub co należy poprawić?
Z pewnością wyciągnąłem coś z dzieciństwa. Wychowałem się w biednej rodzinie i na własnej skórze poczułem, jak to jest, gdy nie mogę sobie pozwolić na piwo, podczas gdy moi znajomi z liceum spotykają się w barze, a mnie tam nie ma. Moje dzieciństwo w niełatwy sposób rzutowało na moją psychikę, jako osoby, która bierze odpowiedzialność we własne ręce. Brzydko mówiąc, „wytresowało mnie” na człowieka wewnątrzsterownego, który musiał sobie poradzić sam. Dostrzegam w tym początku mojego życia duży zasób, który dzięki motywacji negatywnej dał mi dużo większą cierpliwość, jakiej nie mieli moi koledzy, będący w strefie komfortu. Oni dostawali kieszonkowe, czego ja nigdy w życiu nie doświadczyłem. Z drugiej strony – to nie wystarczy. Myślę, że przede wszystkim moja ciężka i świadoma praca doprowadziła mnie do momentu, gdzie do końca życia nie muszę już pracować zarobkowo, a potrzeby moje i moich najbliższych będą zabezpieczone. To były już świadome decyzje dotyczące tego, jak inwestować pieniądze i jak tworzyć firmę, żeby się nie narobić, a zarobić (śmiech).
B&P: Gratuluję sukcesu! Powiedziałeś, że bierzesz to sobie jako zasób. A Twoi klienci? Ile osób jest rzeczywiście w stanie z tego czerpać, a ile podąża za trendem i kontynuuje „złą historię rodziny”?
Nie znam danych merytorycznych, ale z moich bardzo subiektywnych obserwacji wynika, że niewiele osób potrafi zamienić trudną przeszłość w zasób. Większość, być może, idzie na łatwiznę i wchodząc w rolę ofiary, która jest wygodna, odcina w sobie możliwość na zmianę rzeczywistości. Tacy ludzie poświęcają dużo energii na narzekanie i porównywanie się do innych, jakby ciągle zadawali sobie pytania: „A gdybym ja miał innych rodziców…? A gdybym ja był z wielkiego miasta…? A gdybym ja była trochę wyższa…? A gdybym była bardziej sprawna…?”. To nic nie zmienia. To jest zwykła utrata energii i ja się nie dziwię, że oni nie mają jej na to, żeby zrobić w swoim życiu coś konstruktywnego. Są już wyczerpani samym narzekaniem (śmiech).
B&P: Myślisz, że część z nas rodzi się z umiejętnością, która pozwala w sobie znaleźć siłę, czy można ją znaleźć w każdym momencie życia?
Myślę, że możemy ją nabyć. Nie powiedziałbym również, że sukces jest kwestią genetyki. Powiedziałbym raczej, że sukces jest kwestią nabytą. To, co nabywamy jako dzieci – nie tylko od rodziców, ale również od mass mediów, od grupy rówieśniczej – kształtuje naszą osobowość. Geny oczywiście mają dużo do powiedzenia – to jest pewne i naukowo udowodnione – natomiast ciężka praca od okresu urodzin do adolescencji, czyli wczesnej dorosłości, to jest w dużej mierze predykator, czy będziemy ludźmi sukcesu, czy nie. W pewnym sensie mógłbym to uprościć do takiego sformułowania: „pokaż mi 15-latka i jego nawyki, a powiem Ci, kim będzie”.
B&P: Czy nie wydaje Ci się, że jest to zaszufladkowanie tej osoby?
Może być tak, że spotka on jakąś inspirującą osobę po drodze, albo wpadnie na pomysł, który wypali. Może jakaś książka zachęci go do rozwoju osobistego – jak najbardziej, tak może się stać. Myślę jednak, że te nawyki, które ukształtowaliśmy jako dzieci, nie są łatwe do zmiany. Powiedziałbym, że to, w jaki sposób kształtuje się okres nabywania nawyków, kiedy jesteśmy jeszcze pustą kartką, w dużej mierze determinuje, jaka będzie nasza przyszłość. Nie w 100 proc., ale w dużej mierze.
B&P: Ania Jakubowski ostatnio w swoim wystąpieniu mówiła, że 25 proc. to genetyka, a 75 proc. to mindset, czyli określony sposób myślenia.
Nie mam co prawda danych i nie wiem, z jakiego źródła one są, ale te liczby wydają się bardzo prawdopodobne, również z mojego, subiektywnego punktu widzenia.
B&P: Ty zaczynałeś od zera. Mówiłeś też o biedzie, a jesteś w miejscu, na które ciężko pracowałeś. Większość społeczeństwa jest w miejscu, w którym zastanawia się, gdzie chciałaby być. Część ludzi jest na rozdrożu, chciałaby ruszyć do przodu. Jak to zrobić?
Jeśli nie ma takiej energii wewnątrz, warto szukać tej energii na zewnątrz. Po to powstał rynek rozwoju osobistego i cały dział książek najpopularniejszej sekcji księgarskiej pt. „rozwój osobisty”, żeby dać tym ludziom jakiś impuls do działania. Mam świadomość, że jeśli robi się coś podobnie od wielu lat, bardzo trudno jest patrzeć peryferyjnie i widzieć coś poza tzw. strefą komfortu. Mnie również to dotyczy – są takie obszary, w których ja też przestałem się rozwijać. Ale wówczas mam ego pod kontrolą i na tyle wykształconą kompetencję permanentnego edukowania się, że wiem, gdzie poszukać, żeby wyjść z ograniczających mnie torów mentalnych. I to polecałbym wszystkim tym, którzy czują, że nie realizują w pełni swojego potencjału – wyjdź po inspirację na zewnątrz!
B&P: Co było Twoim motorem do działania? Miałeś w sobie coś, co mówiło Ci „chcę więcej”?
Podróże. Moim motorem były podróże – zawsze o nich marzyłem. Kiedy jeszcze byłem studentem, marzenie to wydawało się bardzo nierealistyczne, zamglone i dalekie, natomiast na tyle silne, że z biegiem lat znalazłem sposób na to, żeby podróżować kiedy chcę, gdzie chcę, z kim chcę, nie pytając nikogo o zdanie. To był oczywiście proces, bo nie jest to gotowa recepta na sukces „z wtorku na środę”. Bardzo przestrzegam przed takimi magicznymi formułami, bo to może tylko frustrować i przynosić cierpienie, natomiast da się to zrobić w parę lat. Wiedząc dokładnie, jakie jest moje marzenie, tak zrealizowałam swoje życie, żeby właściwie każdego miesiąca pozwolić sobie na urlop, co niniejszym czynię już od jakichś 5 lat.
B&P: Byłeś sportowcem – osiągnąłeś bardzo dużo. Ile czasu Ci to zajęło, od momentu, kiedy zacząłeś myśleć o rozwoju, założeniu firmy, aż do tego, aby pociągnąć za sobą tłumy?
Sporo czasu. To nie są jednoweekendowe rozwiązania. Dla mnie to była droga przez jakieś 2-3 lata, żeby zrozumieć, że mogę w mojej firmie delegować zadania, że nie jestem we wszystkich tematach najmądrzejszy, że mogę odpoczywać bez wyrzutów sumienia, że mogę inspirować innych ludzi i dawać im wartość, a pieniądze są jedynie skutkiem ubocznym, a nie celem samym w sobie. Potrzebowałem przejść przez pracoholizm, przez wypalenie zawodowe, a nawet przez kryzys w swoim związku. Po przejściu tego wszystkiego wiem, że skalę można budować tylko i wyłącznie z ludźmi, bo biznes to ludzie, a jeśli pieniądz jest celem samym w sobie, to trzeba pamiętać, że są one cudownym sługą, ale okropnym panem. Może się to wydać paradoksalne, bo choć napisałem książkę „Zarobić milion, idąc pod prąd” uważam, że pieniądze nie są specjalnie ważne w tym wszystkim. Ważne jest, żeby dawać ludziom wartość na bardzo wysokim poziomie. Moim zdaniem, jeśli dajesz to dużej grupie ludzi, pieniądze są oczywistym następstwem. Dla mnie są celem samym w sobie i bardzo dobrze, bo dzięki temu niematerialistycznemu podejściu mogłem inwestować nadwyżki finansowe w nieruchomości, a nie w to, żeby pompować swoje ego, co robi wielu Polaków zarabiających pieniądze.
B&P: Szczerze mówiąc 2-3 lata w ogóle mnie nie przeraziły – uważam, że jest to bardzo krótki czas.
Uważam, że nie warto sprzedawać życia dla pieniędzy, które później na nas nie pracują. Jeśli ktoś wymienia swoje życie na roznoszenie ulotek za 13 złotych brutto, to myślę sobie, że może być to oczywiście jakiś etap dla młodego człowieka, dla studenta, ale jako cel sam w sobie, to jest przegrywanie życia na własne życzenie. Za te 13 złotych sprzedamy coś znacznie cenniejszego, niż te 13 złotych – godziny swojego życia. Szczególnie, jeśli ktoś siedzi w pracy, której nie lubi, nawet za 500 złotych za godzinę, robiąc coś, czego nie lubi, to jest to dla mnie przegrywanie i sprzedawanie swojego życia. Życie to jest coś najcenniejszego, co mamy i jeśli już mamy je wymieniać na jakieś inne zasoby, to róbmy to na dużą skalę. Mamy ograniczony czas, ograniczoną datę ważności. Średnio według GUS-u żyjemy 78 lat (liczone średnio dla kobiet i dla mężczyzn). Mnie to uświadamia, gdy mówię sobie: „Kuba, masz datę ważności”. A wielu Polaków nie zdaje sobie sprawy z tego, że kiedyś umrą – racjonalnie o tym wiedzą, ale zachowują się, jakby ich to nie dotyczyło. Chodzą do pracy, której nie lubią, siadają po tej pracy przed telewizorem, otwierają piwo, czipsy. W niezdrowym ciele, niezdrowym otoczeniu, nie mogą mieć zdrowej psychiki. Są nieszczęśliwi. Myślę sobie, że skoro mamy jedną szansę w tym ciele, na tym statku kosmicznym zwanym „Ziemia”, warto to przeżyć nieprzeciętnie i korzystać ze swoich zasobów, bo to daje frajdę. To daje frajdę, kiedy ja mogę realizować swój potencjał.
B&P: A żyjesz tak, że wykorzystujesz swój czas maksymalnie i efektywnie, czy dajesz sobie prawo do „robienia nic”?
Daje sobie sporo czasu na „robienie „nic”. Po to mam właśnie moje miniemerytury. Napisałem taką książkę „25 miniemerytur”, gdzie piszę o tym, jak 25 razy w ciągu roku jadę na urlop i nie jest to podkoloryzowane – ja rzeczywiście tak robię od kilku lat. Każdego miesiąca statystycznie wyjeżdżam na dwa urlopy. Oczywiście, zdarza mi się na tych urlopach otwierać laptopa, czy pisać jakiś post na Facebook’u, który docelowo ma sprzedawać moje szkolenia – tak, zdarza mi się. W większości jednak daję sobie prawo do nic nierobienia, do medytacji, do myśli, do spotkania się z samym sobą, do spotkania w swoim związku… I po jakimś czasie nauczyłem się, bez wyrzutów sumienia, robić nic i odczuwać w tym bardzo dużą przyjemność.
B&P: Jak czujesz – jaką dajesz wartość ludziom?
Daję ludziom pomysł i inspirację na podwyższenie jakości życia. To jest mój core-biznes i core-misja. Po książce Simona Sinek’a pt. „Zaczynaj od Dlaczego” odkryłem w sobie, po dość długich poszukiwaniach, że moją misją jest podnoszenie jakości życia i przychodów Polaków. Widzę z resztą w swoim środowisku, że te osoby, które zarabiają lepiej, niż przeciętni, wnoszą też więcej wartości w polską społeczność. Pomyślałem sobie, że nasz kraj ma pewne kłopoty – o niektórych z nich już rozmawialiśmy wcześniej – i że fajnie by było być osobą, która inspiruje Polaków do życia z radością i bycia szczęśliwym. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, jest olbrzymi popyt na to, co robię. Olbrzymi. Przedstawię Ci to liczbami – dla wielu czytelników będzie to bardziej obrazowe:
Na ostatnim wydarzeniu pt. „Życie pełne pasji”, które organizowałem, za bilety zapłaciło 1500 osób w jeden dzień. To jest coś spektakularnego w kategorii biznesowej, ale też ciekawy trend i zjawisko społeczne. Spójrz – 1500 osób wydaje niemałe pieniądze, jak na szkolenie z jednym facetem, żeby posłuchać o życiu pełnym pasji. Pokazuje mi to, że ta moja praca jest bardzo potrzebna Polakom.
B&P; Ludzie poszukują pasji, ponieważ większość jej nie ma. Myślę więc, że czerpią od Ciebie i z Twojej energii. To jest Twoja praca, żeby te poszukiwania zmierzały w jakimś kierunku?
Skoro mamy narzędzia i metody naukowe potwierdzone w środowiskach akademickich, a takie też działają na moich klientów, dlaczego ich nie używać? Grzechem byłoby się tym nie podzielić z ludźmi ze świata sportu, z Polakami. Ja to robię, a przy okazji widzę, że jako skutek uboczny wyrósł wokół tego milionowy biznes, który robi ogromne przychody rocznie. Liczone w milionach.
B&P: 200 tysięcy followersów na Facebook’u – jak pociągnąłeś za sobą tyle osób?
Świetne pytanie! Pewnie, gdybyś powiedziała mi, że będzie mnie obserwowało tyle ludzi cztery lata temu, kiedy wprowadzałem tę firmę na rynek, to bym tu postulował: „Magdalena, zejdź na ziemię, bo chyba oszalałaś…”. Wtedy było to dla mnie coś nieosiągalnego. Natomiast dzisiaj patrząc wstecz – 200 tysięcy ludzi, którzy mnie śledzą, to jest kolejny dowód na to, że Polakom potrzebna jest inspiracja. Oni tę inspirację u mnie znajdują – daję im wartość, a oni czują, że Jakub Bączek na jakimś etapie ich życia, w jakimś momencie okazał się inspirującą osobą, która coś im dała. Później, z własnej woli, bez działań marketingu, ci ludzie zapisują się na nasze szkolenia, albo czytają moje książki, co jako skutek uboczny okazuje się paliwem do mojej wolności finansowej.
B&P: Ludzi, którzy próbują inspirować innych jest wielu – stron oraz firm zajmujących się motywacją też jest na pęczki na polskim rynku. Czym jest to „coś”, co Cię wyróżnia?
Mam hipotezę, że chodzi o trzy rzeczy: po pierwsze – o udowodnioną skuteczność, po drugie – złoty medal mistrzostw świata z siatkarzami, a po trzecie – autentyczność. Masz rację, że mamy wielu mówców, coachów i trenerów, ale często są to ludzie bez sukcesów. Oni po prostu opowiadają książki. Nie twierdzę, że jest to coś złego, ale bardzo często są to teoretycy i też bardzo często mitomani, czyli opowiadają o czymś, czego w życiu nie robili, na przykład cytując książki zagraniczne. Ludziom wydaje się to niespójne, dlatego unikają takich mówców i trenerów. Druga sprawa: zdobyłem z siatkarzami złoty medal Mistrzostw Świata i pewnie każdy, kto ma trochę oleju w głowie domyśla się, że to nie jest taki proste, żeby wejść do kadry narodowej siatkarzy i być jednym z trenerów, obok Stefana Antigi. Trzeba „coś” w sobie mieć, a to „coś” to przede wszystkim wysokie kompetencje. Dlatego ludzie mi ufają, a ten medal jest tego potwierdzeniem. Potwierdzeniem, że ja się na tym znam. I trzecia rzecz – mówię ludziom prawdę. Jestem autentyczny, więc jeśli jestem niecierpliwy – mówię to ludziom. Jeśli mam jakieś porażki, śmieję się z nich na scenie. Jeśli coś mi nie wychodzi, nie udaję, że jestem półbogiem, jak to niektórzy w tej branży robią. Jestem zwykłym facetem z sąsiedztwa, który owszem, odniósł duży sukces, ale jest taki, jak my wszyscy. Myślę że to właśnie te trzy czynniki, które mnie wyróżniają na rynku.
B&P: Właśnie jako takiego Cię odebrałam: spójnego. Chciałam też wiedzieć, jak Ty to czujesz, bo zawsze zdarzają się przeciwnicy i zwolennicy. Przeciętność nie lubi wyjątkowości, szczególnie, gdy odniesie się sukces.
Z jednej strony zgadzam się, że przeciętność nie lubi wyjątkowości, ale z drugiej strony, z dozą troski, zachęcam do tego, aby być wyjątkowym, ale szanować przy tym innych ludzi: nie wywyższać się, być dla nich życzliwym. Myślę, że można być wyjątkowym, nie będąc przy tym arogantem i chamem. Powiedziałbym więc tak: jeśli wyjątkowość jest życzliwa, to przeciętność ją polubi. Przykładem może być chociażby Jan Paweł II, który był nieprzeciętny, ale życzliwy dla ludzi. Czasami, gdy jakiemuś mówcy, czy człowiekowi sukcesu woda sodowa uderzy do głowy, robi się arogancki i zaczyna się wywyższać. Owszem, jest wyjątkowy, ale przeciętność nie będzie go lubić, bo czuje się stłamszona przez tego człowieka. Staram się dążyć do takiej wyjątkowości, w której mam głowę w chmurach, ale nogi na ziemi. Kiedy wychodzę do słuchaczy, staram się rozmawiać o ich problemach i być takim facetem, jakim byłem 10 lat temu, kiedy nie miałem jeszcze pieniędzy. Nie zawsze mi wychodzi – przyznaję się, ale myślę, że wychodzi mi na tyle, że te 200 tysięcy osób mi po prostu ufa.
B&P: Czuć od Ciebie absolutną skromność. Twój profil jest też w taki sposób prowadzony i mam poczucie, że jest w tym swego rodzaju swojskość, autentyczność, bycie ludzkim.
Myślę po prostu, że nie trzeba się wywyższać, kiedy się coś osiągnęło. To jest czynnik, do którego bym zachęcał liderów.
B&P: To wymaga oczywiście ciągłego rozwoju i pracy nad sobą.
Masz wrażenie, że zawsze szedłeś pod prąd?
Nie, nie zawsze. Też studiowałem, tak jak inni, ubieram się bardzo przeciętnie, jak Polacy, natomiast są takie sfery, w których czułem, że konformizm mnie blokuje. Na przykład, jeśli chodzi o zarobki Polaków – jak czytam średnie, to nie wyobrażam sobie swoich podróży przy średnich zarobkach Polaków. Tutaj zatem jestem nonkonformistą – chciałem zarabiać w milionach rocznie. Jeśli chodzi o ilość podróży, statystyki kształtują się następująco: Polacy podróżują mniej więcej 1,5 – 2 razy rocznie. Dla mnie to jest za mało, więc pod tym kątem też jestem nonkonformistą. Myślę, że wielu Polaków wierzy w taki system, że teraz ciężko pracują, płacąc podatki, które na starość dadzą im komfort życiowy i komfort bycia seniorem. Ja w to nie wierzę i właściwie nie wierzyłem od samego początku. Pomyślałem więc sobie nonkonformistycznie, że zarabiając pieniądze, nie będę ich wydawał na swoje ego, żeby się pompować, jak paw przed innymi ludźmi, tylko wrzucę je w nieruchomości. I dzięki Bogu, że tak zdecydowałem, bo kupiłem ich na tyle, że nawet jeśli ZUS zapłaci mi 0 złotych, gdy już będę miał 65 lat, to dla mnie nie będzie miało to żadnego znaczenia. Ja te nieruchomości będę sprzedawał co dwa lata, albo żył z czynszów. Mój komfort życia pozostanie taki, jaki był wcześniej.
B&P: Działanie pod prąd jest konieczne do osiągnięcia sukcesu?
Nie, nie jest. Można iść pod prąd, można iść z prądem – strategie są różne, w zależności od tego, co jest wygodne dla Twojej osobowości. Ja jestem ostatnią osobą, która zachęcałaby introwertyka do skakania po scenie, albo ekstrawertyka do siedzenia w urzędzie przy biurku po 8 godzin. Zawsze zadaję pytanie: „Co Ciebie kręci? Jaka Ty jesteś?” i dlatego moje sesje „jeden na jeden” są skuteczne, bo jako jeden z nielicznych coachów nie mówię o sobie, tylko mówię o kliencie. I kiedy mówię o jego strukturach poznawczych i jego nawykach mentalnych, to się okazuje, że znajduje dla siebie pomysł na podniesienie jakości życia. Ale to nie jest mój pomysł – nie jest pomysł Jakuba Bączka – to jest pomysł klienta. I dzięki temu oni czują, że te sesje są skuteczne. Nierzadko po jednej sesji ze mną kończy się relacja, bo nie ma potrzeby wyciągać pieniędzy, energii i czasu z klienta na drugiej sesji, bo na jednej określiliśmy już strategię do szczęśliwego życia.
B&P: A determinacja?
Determinacja to bardzo ważne zagadnienie. Całą książkę poświęciłem temu tematowi. Do współtworzenia tej książki zaprosił mnie Jacek Santorski – wybitny psycholog, myślę, że jeden z najwybitniejszych w naszym pokoleniu. Odkryliśmy z Jackiem jedną bardzo ważną rzecz: motywacja dzisiaj to za mało. Taka jest nasza hipoteza. Czujemy, że dzisiaj będą wygrywać nie tylko ci, którzy mają motywację – dzisiaj dobre życie będą wieść ci, którzy mają „constans motywację” przez wiele lat przy jednym projekcie. Nazwaliśmy to determinacją, bo determinacja to nie jest coś, co czasami nam się zdarza. Możemy mieć na przykład dobry dzień, ale pomnożony przez kilkaset dni ciągiem, daje nam determinację i bardzo dużą szansę na to, że wyprzedzimy konkurencję. I jest to uniwersalna zasada, nie dzieląca się na branże, czy obszary życia: czy to jest rozwój fizyczny, mentalny czy biznesowy.
B&P: Czyli jak byś to określił – jako konsekwencję pomimo wszystko?
Konsekwencja w działaniu pomimo przeszkód z bardzo dużym nakierowaniem na życiowy cel. Kiedy ma się tę misję w sercu i człowiek potrafi się na niej skupić i dążyć do dawania wysokiej wartości, myślę, że jest to świetna recepta na bycie wyjątkowym i nieprzeciętnym.
B&P: Przychodzą jednak czasem takie dni, kiedy myślisz sobie: „po co to wszystko?”. Co wtedy? Trening umysłu załatwia wszystko?
Mogą być trzy scenariusze: pierwszy jest taki, że ciało daje ci znać, że potrzebuje odpoczynku, żeby ta naoliwiona machina znowu zaczęła działać. Być może czasami warto posłuchać wołania Twojego ciała o odpoczynek. Wówczas strategia jest taka, że dajesz sobie prawo do odpoczynku.
B&P: I to też jest element konsekwencji – dawanie sobie czasu na odpoczynek i słuchanie swojego ciała? Często po takim odpoczynku przychodzą mi wyrzuty sumienia i myślę sobie: „nie zrobiłam dzisiaj tego, co planowałam” albo: „nie dopięłam, nie zrealizowałam czegoś” – wydaje mi się wówczas, że nie jestem konsekwentna w działaniu.
Jak wiesz, współpracuję z topowymi sportowcami w Polsce. Bardzo często musimy ich wręcz zmuszać do odnowy biologicznej. Czasami mają takie wrażenie, że im więcej treningów, tym lepiej, a okazuje się, że nie do końca. Czasami pracujemy bardzo ciężko, ale odnowa biologiczna jest elementem planu treningowego i obowiązkowo trzeba tę odnowę zaliczyć. Bardzo ciekawie o tym napisał Steven Covey w książce „7 Nawyków Skutecznego Działania” – cały siódmy rozdział poświęcił metaforze „ostrzenia piły”. Dobry manager to nie tylko ten, który piłuje. Dobry manager to taki, który raz na jakiś czas zatrzymuje się w tym działaniu i ostrzy piłę. To jest metafora, żeby dbać o swoje ciało i o swój umysł. Zatem mądre odpoczywanie to jest pierwszy scenariusz.
B&P: Czyli nadal jestem konsekwentna, mimo, że mam taki słabszy dzień. Nie odbieram sobie prawa konsekwencji, zatrzymując się w niej na chwilę dla swojego dobra. To bardzo ważne.
To jest naprawdę bardzo ważne, bo gdybyśmy sportowcom kazali trenować codziennie, to byśmy ich „zatarli”.
Drugi scenariusz niezwykle dla mnie istotny, to wspieranie się zasobami zewnętrznymi, czyli na przykład: ja mogę mieć słaby dzień w swojej firmie, bo zatrudniam na tyle dobrych pracowników, że zawsze ktoś będzie miał siłę, żeby to pociągnąć, nawet, gdy ja mam doła, lub trudny dzień. Powiedziałbym zatem, że sukces dużo łatwiej jest osiągnąć w grupie i z zasobami zewnętrznymi, a nie tylko swoimi. Niestety, jest to coś, na co ludzie z przerośniętym ego nie są w stanie się zgodzić, bo myślą, że wszystko zrobią lepiej i nie ma sensu delegować danej rzeczy komuś innemu, bo szybciej to zrobią, niż wytłumaczą. Popadają wówczas w narcyzm, który mówi, że wszystko zależy od nich i są „półbogami”. Kłopot jest taki, że gdy oni będą mieli zły dzień, będą musieli dalej harować, bo nikt ich nie zastąpi. Ja tak nie chcę działać i tak nie działam. Kiedy ja mam zły dzień, w moich firmach jest ktoś, kto ma dobry dzień i dzięki tym zasobom zewnętrznym mogę dalej być konsekwentny i działać w determinacji.
B&P: A jak długo uczyłeś się oddawania kontroli? Nie jest to przecież najłatwiejsze zadanie.
Długo. I było to równoległe z moim rozwojem osobistym. Zrozumienie, że każdy człowiek ma zasoby i nawet jeżeli na pierwszy rzut oka wydaje ci się, że coś zrobiłbyś lepiej, poświęć drugiemu człowiekowi czas, żeby odkryć jego talenty i daj go do takiej sfery, gdzie on przewyższa Ciebie. Jestem zwolennikiem tego, żeby do firm zatrudniać ludzi w jakimś wąskim odcinku mądrzejszych ode mnie, a nie potakiwaczy, którzy będą uznawali mnie za guru. Zależy mi na ludziach, którzy powiedzą: „nie, tutaj zrobimy to po mojemu, bo uważam, że się mylisz”. Kiedy mam takie zasoby, z moją determinacją nie ma kłopotu, bo nawet jak mam trudne dni, to ktoś inny ogarnia te tematy.
I trzeci scenariusz – bardzo ważny: nauczenie się działania, pomimo dyskomfortu. Wiele Polaków ma podobne historie: przychodzi pierwsza porażka i w głowie zaczyna się taki dialog w temacie: „może to nie dla mnie?”. Nauczyłem się robić coś, pomimo tego, że mi nie wychodzi – inspiracją do nauki byli dla mnie sportowcy, z którymi współpracuję. Często jest tak, że przychodzi siatkarz na trening i mówi: „boli mnie noga”. Pytamy się: „Ok, co zamierzasz z tym zrobić?”. Najwybitniejsi siatkarze mówią: „Spróbuję potrenować – oczywiście z rozsądkiem – ale spróbuję to przezwyciężyć, bo na meczu nikogo to nie będzie interesowało”. Oczywiście nie chcę tu przedobrzyć, ani być źle zrozumianym, ale ci ludzie, którzy potrafią działać mimo dyskomfortu, to są ludzie, którzy osiągają lepsze rezultaty, niż przeciętność. Bardzo ciekawie mówi o tym Jacek Walkiewicz: „Kiedyś się bałem, więc nie działałem. Dzisiaj wciąż się boję, ale działam”. To jest właśnie ta trzecia strategia, która pomaga w determinacji: Działać, pomimo dyskomfortu. Jak połączysz wszystkie trzy, masz dużą szansę na determinację i sukces.
B&P: Nie jestem zwolenniczką teorii, że lęki można pokonać – uważam, że można je oswoić, wziąć pod pachę i powiedzieć „idziesz razem ze mną, ale na moich zasadach i w moim kierunku”. A Ty oswoiłeś swoje lęki?
Nie wszystkie oswoiłem – na niektóre dałem sobie przyzwolenie i powiedziałem sobie: „Kuba, taki jesteś i akceptuję to”, a z niektórymi poszerzyłem swoją strefę komfortu. Jeśli miałem jakiś lęk, na przykład przed wystąpieniami publicznymi (dzisiaj może w to trochę trudno uwierzyć), moją drogą do tego, żeby być mówcą, który zapełnia stadion, czy jakąś dużą halę, było to, żeby występować na początku przed dwoma osobami, na przykład będąc starostą w grupie studenckiej na Uniwersytecie Śląskim, gdzie studiowałem. Potem, krok po kroku, jak tych ludzi przybywało, stres okazywał się do przetrawienia i w pewnym momencie „kliknęło” mi w głowie, że on jest motywujący dla mnie. Zacząłem cenić w sobie tremę, bo wyostrza ona moje zmysły, motywuje mnie do działania na wysokim poziomie i przypomina mi, że mam teraz dać wartość ludziom. Kiedy sobie to ułożyłem w głowie w takiej narracji, że trema to coś dobrego, nie mam już kłopotu z tym, żeby wyjść na salę, gdzie jest 10 tys. ludzi i opowiadać im o tym, w jaki sposób się motywować.
B&P: Zadam Ci pytanie, które sam zadałeś na swojej stronie, czyli jak korzystać z szans, które stawia przed nami życie?
Odważnie. To najlepsza odpowiedź. Wielu ludzi ma tak, że wspominają jakieś rzeczy i mówią: „A gdybym wtedy coś zrobił…”. Odpowiadam na to: „No dobra, zatem jak pojawi się kolejna okazja, to ucz się na swoim błędzie i spróbuj z tej okazji skorzystać tu i teraz. Często mówię ludziom: „Zacznij tu gdzie jesteś, z tym, co masz, a potem poprawiaj”. Podam Ci przykład: Przyszła ostatnio do mnie kobieta – trenerka. Rozmowa wyglądała następująco:
– Marzę o tym, żeby być tak rozpoznawalna, jak Ty.
– Dobrze – odpowiedziałem – zacznij robić live’y na Instagramie i załóż sobie konto na TikTok, bo to są teraz mechanizmy, które dają Ci rozpoznawalność.
– No tak, ale ja tego nie umiem robić.
– Nikt tego nie umiał robić, kiedy zaczynał – odpowiedziałem.
– Ale ja nie mam sprzętu.
– Nikt, kto zaczynał, nie miał sprzętu, a z drugiej strony to, co mówisz to też kłamstwo, bo w kieszeni najprawdopodobniej masz niezłą kamerę i mikrofon.
– To ja się przygotuję – odparła.
– Nie przygotowuj się, bo to potrwa rok. Zrób takiego live’a jutro z taką akceptacją, że on faktycznie na początku może okazać się słaby, ale dowiesz się już jutro, dlaczego jest słaby i pojutrze będzie o 2 proc. lepszy. A później znowu o 2 proc. lepszy i strategią Kaizen, niebawem będziesz miała takie zasięgi, jak ja.
Efekt tego jest taki, że nagrywa live’y i ma kilkaset osób obecnych na tych live’ach, które później kupują jej usługi. Pewnie gdyby nie to wyjście ze strefy komfortu, gdzie powiedziałem jej coś, czego naprawdę nie chciała usłyszeć i sprowokowałem ją do działania, do dzisiaj by się głowiła, co ma ten Jakub Bączek, a czego ja nie mam, że nie jestem rozpoznawalna.
B&P: Czyli podsumowując: odwaga, odwaga, odwaga. Masz jakieś motto, którym się kierujesz w życiu?
Mam: „Marzenia się nie spełniają – marzenia się spełnia”. Nie wierzę w to, że los o nas zadba, natomiast wierzę w to, że jeśli o czymś marzę, to mogę się mocno do tego przyczynić, żeby to stało się rzeczywistością. Wierzę w taką wewnątrzsterowność, która mówi: „To Ty wiesz, jakiego życia pragniesz i nie licz na to, że ktoś Ci to da. Licz bardziej na siebie, i wierz w to, że jesteś w stanie stworzyć sobie takie życie, jakie chcesz”. I w tym sensie marzenia się spełnia.
B&P: A wierzysz w to, że jak się w coś wierzy, to świat sprzyja realizacji?
Wierzę bardziej w ciężką pracę, ale myślę, że jedno i drugie się nie wyklucza. Ciężka praca i pozytywne nastawienie, posiadanie szeroko otwartych oczu na możliwości, które się pojawiają w życiu prowadzą do celu.
B&P: Bardzo Ci dziękuję za inspirującą rozmowę, biorę sobie ją całą do serca. Trzymam kciuki za Twoje, moje, nasze sukcesy, żeby się udało nam jeszcze więcej tych marzeń spełnić.
Ja też Ci bardzo dziękuję za przemiłą rozmowę.